strona główna
Życiorys
Homilie
Homilie II
Homilie III
Homilie IV
Homilie V
Homilie VI
Homilie VII
Homilie VIII
Homilie IX
Homilie X
Rekolekcje
Rekolekcje2
Rozwazania
Modlitwa
Chodzenie po tropach
Inspiracje
Refleksje
Na marginesie
Pasje
Wspomnienia
Video
Portrety
Hary
Kontakt

Homilie X


I niedziela Adwentu

(Mt 24,37-44)
"Jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki"




Kościół wprowadza nas w czas Adwentu przy pomocy trzech czytań, z których każde niesie w sobie nośną metaforę. W proroctwie Izajasza mamy metaforę wstępowania na górę. Adwent, intensywne oczekiwanie na przyjście Pana Jezusa jest wstępowaniem na górę. Jeśli ktoś kiedyś był w górach i wszedł na jakiś szczyt, to wie, jaki się rozciąga widok: miasteczka u podnóża są jak główki szpilek. Cienkie nitki dróg. Wszystko nabiera znamienia półistnienia, do wszystkiego mamy dystans. Później, gdy zejdziemy na dół i znowu zanurzymy się w życie, w jakiś sposób tęsknimy za tym widokiem, za tym dystansem, za tym oderwaniem. I to jest metafora życia ludzkiego – nieustanne wchodzenie na górę. Wchodzenie na górę i te perspektywy, które się roztaczają przed naszymi oczyma, jeśli to jest góra Pana Boga, powodują bardzo ciekawe rzeczy: mianowicie Pan Bóg staje się rozjemcą w wojnie, którą ja toczę z samym sobą, a co za tym idzie, również i z drugim człowiekiem. Co więcej, powoduje, że śmiercionośne narzędzia, które noszę w swoich rękach, a skierowane są do mojego serca i serca drugiego człowieka, stają się narzędziami przynoszącymi życie. „Miecze przekują na lemiesze, włócznie na sierpy”. To wszystko będzie się działo o tyle, o ile ja w ciągu swojego życia będę wstępował na górę Pana. Będę nabierał dystansu do spraw codziennych – co nie znaczy wcale, że one nie są ważne, ale mają w sobie taką tajemniczą moc, że gdy pogrążę się tylko w nich, zamykają mnie. Zamykają mnie w tym świecie, który jak się okazuje, pozostaje bez nadziei.

Nie da się utkać sensu życia ze spraw tego świata. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że synteza życia ludzkiego nie pochodzi z Ziemi. Ona pochodzi z Nieba od Boga. I to jak intensywnie na Niego oczekuję, to nadaje sens wszystkim poszczególnym małym sprawom w moim życiu, Jeżeli nie ma we mnie tego oczekiwania, to wszystko staje się miałkie i bez znaczenia.

Zawsze na coś czekamy. Dziecko czeka na to, żeby być młodym człowiekiem, młody człowiek czeka na to, żeby być dorosłym i odnieść pierwszy, drugi i trzeci sukces. Ale w końcu, kiedy nasycimy się życiem i albo ono będzie pełne sukcesów, albo będzie pełne porażek – niezależnie od tego jakie będzie – stwierdzamy, że nasze nadzieje były zbyt małe, że nic nie jest w stanie wypełnić pustki naszego serca, że pokładaliśmy nadzieje w rzeczach, które z racji tego, że są tylko rzeczami, nie potrafią przynieść nam sensu. I bardzo często człowiek ocknie się w środku swojego życia i widzi, że to wszystko nie ma sensu. To nie znaczy, że stracił ten czas – to znaczy, że warto zacząć nowe wspinanie się na górę Pana Boga.

Święty Paweł z kolei daje nam inną metaforę – metaforę snu. Tak też czasem wygląda nasze życie, że żyjemy jak w letargu, przechodzimy od jednej czynności do drugiej i jakby wszystko znowu nie miało sensu, było miałkie i naznaczone jest takim automatyzmem dnia codziennego. I coraz rzadziej dostrzegamy sens.

I wreszcie Jezus, który nam daje przykład Noego. To bardzo ciekawa postać, przy czym warto zaznaczyć, że gdy w Księdze Rodzaju jest mowa o Noe, to Pan Bóg mówi, że mieszkańcy ziemi popełniali wielkie nieprawości, tylko Noe był człowiekiem sprawiedliwym. Natomiast Jezus w ogóle o tym nie mówi, jakby nie kładł nacisku na grzech. Mówi, że: „jedli, pili, za mąż wychodzili” czyli normalne ludzkie życie. I ani się spostrzegli, gdy przyszedł potop. Chrystusowi chodzi właśnie o to zamykanie się nasze w ramach dnia codziennego, które powoduje całkowite odcięcie tego sensu, który może przyjść tylko z wysoka.

Tradycja hagadyczna mówi, że Noe budował swoją arkę 120 lat, usprawiedliwiając się przed Panem Bogiem, że najpierw musi zasadzić cedry, z których zrobi tą łódź. Wyobraźmy sobie tą sytuację: Noe pewnie żył w jakiejś wspólnocie i nagle jego sąsiedzi widzą, że robi coś dziwnego: ściąga drzewo na swoje podwórko, coraz więcej jest tego drzewa i wszyscy sobie zadają pytanie. Noe pewnie prowadził również normalne życie, utrzymywał swoją rodzinę, pracował, ale cały czas coś budował. Sąsiedzi jeszcze nie wiedzą co. To był kraj pustynny i nagle ku ich zdumieniu okazuje się, że ten człowiek stawia łódź na pustyni. Jego przyjaciele być może przychodzą do niego pytając, co robi, a on odpowiada, że Pan Bóg mu kazał - co jeszcze bardziej utwierdza ich w przekonaniu, że po prostu stary Noe zwariował. Czy nie jest tak, że bardzo często osądzamy w ten sposób ludzi, którzy są do bólu uczciwi, którzy starają się godnie przejść przez to życie, że ten świat wymaga innych reguł – wymaga twardych łokci, wymaga rozpychania się, wymaga układów? I pukamy się w głowę, że jest ktoś jeszcze taki, kto pielęgnuje tego typu wartości.

Nadszedł czas, kiedy Noe zatrzasnął drzwi za sobą i odpłynął, a wszyscy inni się potopili. To jest obraz, który zawsze działa na moją wyobraźnię. I zawsze mi zadaje pytania: czy ja buduję arkę? Codziennie, mozolnie, niezależnie od tego, czy ktoś się puka w głowę, czy też nie. Jakby dystansuję się, bo każde drzewo, które Noe ściągał na swoje podwórko, każdy cios siekiery, którym ociosywał te drwa, był jakimś tworzeniem dystansu między otaczającym światem, który już na nic nie oczekiwał, a jego światem, światem budowania nadziei.

Jak jest z naszym życiem, czy przejmujemy się tak bardzo regułami tego świata, że wcielamy je w życie nie bacząc na to, że sens od nich nie może przyjść? Warto zapamiętać sobie ten Jezusowy przykład i pamiętać o tym, że nie możemy zasklepiać się tylko i wyłącznie w dążeniach tego świata – one są ważne, one są istotne, żeby podtrzymać i pielęgnować nasze życie. Ale sensu z nich nie uzyskamy.




Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata

(Łk 23,35-43) Dobry i zły łotr.




/fragm./

Zdumiewający kontrast między czytaniem z Listu św. Pawła do Kolosan, i Ewangelią. Z jednej strony Bóg - Stwórca światów ducha i materii, Geometra planet, a z drugiej strony okrutna kaźń trzech ludzi, Jezusa i dwóch łotrów. Niesamowity kontrast w kontekście święta Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Widocznie Ewangelia chce nam przekazać pewien aspekt tego Królestwa, który kłóci się z naszym wyobrażeniem. My tego aspektu nie chcemy dostrzec. A propos dostrzegania - „Lud stał i patrzył” ; były setki ludzi, którzy widzieli to, co się działo. Stali i patrzyli, ale tak naprawdę nic nie zobaczyli. Jeden jedyny człowiek zobaczył to, co trzeba. Ewangelista nawet nie zapamiętał jego imienia, tylko określa go mianem dobrego łotra. Święty Augustyn napisał taki przejmujący passus, gdzie pyta dobrego łotra: - Jak to się stało, że w kontekście jego życia, którym zasłużył sobie na taką straszną śmierć, rozpoznał w drugim człowieku ukrzyżowanym obok niego, zbroczonym krwią i z koroną cierniową ... Króla Wszechświata? Jakim wzrokiem dysponował, jak to się stało?

Warto o to zapytać w kontekście tego, że my unikamy takich sytuacji. Dobrze jest dziękować Panu Bogu, kiedy wszystko idzie wspaniale, kiedy świat i życie się do nas uśmiecha, kiedy jesteśmy otoczeni gronem przyjaciół, natomiast strasznie trudno dziękować w momencie, kiedy umieramy na łóżku szpitalnym. Ja nie wiem jak to jest – nie umierałem na łóżku szpitalnym, ale tak wnioskuję po tych ludziach, którym starałem się towarzyszyć. Jak dostrzec w takich sytuacjach, kiedy wszyscy tylko stoją i patrzą, Króla Wszechświata w ukrzyżowanym Jezusie?

Jest to niezmiernie ważne pytanie, szczególnie w takich sytuacjach, w które jesteśmy niejako wrzuceni, bez naszej woli, kiedy osacza nagle nasze życie, ściąga w dół, kiedy otaczają nas wyłącznie ciemności i człowiek chce krzyczeć. Jak w tym momencie rozpoznać twarz Pana Jezusa? Jak rozpoznać Królestwo Boże w momencie, kiedy życie zdaje się nas osaczać i jesteśmy w sytuacji bez wyjścia? I to niezależnie, czy sami doprowadziliśmy do tej sytuacji (jak dobry łotr) czy też zostaliśmy w nią wrzuceni, a jesteśmy względnie niewinni. To jest aspekt Królestwa Boga, myślę, że bardzo bliski życiu i bardzo życiowy.

Nieraz staniemy, a może już stanęliśmy, wobec takiej sytuacji, kiedy pozostaje nam tylko skupiona uwaga, która w nieszczęściu pozwala odcyfrować za tym nieszczęściem twarz Jezusa Chrystusa. To jest niezmiernie ważna umiejętność wnikania niejako pod podszewkę wydarzeń, które nas otaczają, bo tam jest zbawienie, tam jest Królestwo, tam jest obecny Pan Jezus. To jest trudny aspekt dzisiejszego święta, ale wydaje mi się, że każdy z nas powinien się z nim zmierzyć.

Pierwszym człowiekiem, który został zbawiony był nie kto inny, tylko dobry łotr. Może właśnie tropienie swoich słabości jest jakąś drogą do Pana Boga, jest szukaniem Jego Królestwa. Zobaczenie w mgnieniu oka swojej nieprawości i jednocześnie wielkiej łaski, która mnie może spotkać od Ukrzyżowanego.




XXXIII niedziela zwykła

(Łk 21,5-19) Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie,
nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony
”.




Dzisiejsze czytania nie rozpieszczają nas zbytnio. Gdy wnikniemy w Ewangelię, okazuje się, że żadne słowo Jezusa nas nie rozpieszcza, wręcz usiłuje zburzyć te wszystkie iluzje, które hodujemy w sobie. Dzisiejsze czytania zaczynają się od opisu końca świata. W Księdze Malachiasza mamy gotową odpowiedź na nasze dylematy, czy Pan Bóg potępia człowieka. Widzimy zestawione ze sobą dwie rzeczy: Sąd, który dla niektórych jest odrzuceniem (ale tak naprawdę oni sami siebie odrzucili), a inni go nazywają sprawiedliwością.

Podobne rzeczy dzieją się tu, już na ziemi. Egzamin dla ucznia, który nie jest przygotowany, jest przekleństwem, a dla ucznia przygotowanego tylko zaświadcza, że jest w czymś dobry. Prawo karne dla kogoś, kto przestrzega prawa, jest czymś co chroni, a dla przestępcy będzie przekleństwem. Dokładnie tak samo jest z sądem Pana Boga. To my siebie odrzucamy, a nie On nas. Zbawienie Jego jest powszechne, otula nas zewsząd - to my bardzo często się odgradzamy.

Skupmy się na dzisiejszej Ewangelii, zaczyna się ona od rozmowy Jezusa z ludźmi, którzy chwalą świątynię, podziwiają ją i pokładają nadzieję. Ażeby zorientować się o co chodzi, trzeba pamiętać, że Żydzi mieli jedną jedyną świątynię. W niej lokowali wszystkie swoje nadzieje, tam przebywał jedyny prawdziwy Bóg. I te słowa Jezusa, że przyjdzie czas, że kamień na kamieniu z niej nie zostanie, są słowami obrazoburczymi. To jest prowokacja – uderzenie w samo serce wiary pobożnego Żyda. Można stwierdzić ironicznie, że Jezus nie jest konserwatorem zabytków, że nie zależy Mu na tym.

Niestety, w naszym życiu każdy z nas jest takim konserwatorem zabytków. Chcemy zatrzymać pewne chwile w naszym życiu, chcemy powrócić do dzieciństwa. A tymczasem to są wszystko nasze iluzje, sami je produkujemy, wokół nas wszystko krzyczy, że przemija. Nie da się zatrzymać rzeczy, można tylko i wyłącznie podążać za Chrystusem i ocalać to, co jest najistotniejsze. A my bardzo często produkujemy iluzje i bardzo jesteśmy zrozpaczeni, kiedy życie w okrutny sposób je weryfikuje. I oczywiście, przerzucamy je na życie. Dokładnie tak samo, jak uczeń oskarża nauczyciela, oskarża test, który rozwiązuje, że jest nierozwiązywalny, bo stworzył sobie iluzję. I my bardzo często robimy to w życiu.

Najbardziej człowiek cierpi wtedy, kiedy rozlatują się jego iluzje, coś co budował latami, a okazało się, że to jest słoma, która została spalona przez płomień życia. Życiowe tsunami zmiotło z powierzchni ziemi te nasze iluzje. Chrystus usiłuje nas zachęcić do tego, abyśmy nie budowali iluzji, tylko budowali na Prawdzie i nie lękali się, że przyjdą takie, a nie inne czasy. Abyśmy nie szli za tymi, którzy w dzisiejszym świecie mienią się być „zbawicielami”. Wokół nas jest mnóstwo „zbawicieli”, począwszy od tych, którzy chcą nas zbawić od nadwagi, a skończywszy na tych, którzy chcą nas wybawić od naszego życia w momencie, kiedy staje się ono nie do zniesienia i mówią o tak zwanej „godnej śmierci”, eutanazji. To są „zbawiciele”, którzy obiecują iluzje i potem nic dziwnego, że człowiek stoi zrozpaczony na ruinach swojego życia. Jedyną rzeczą jest zaufanie do Pana Boga. To jest godne i przynosi owoce.

Niestety, jeżeli ja pokładam nadzieję w rzeczach, w drugim człowieku, to jest trochę tak jak w psalmie czterdziestym dziewiątym - bardzo mocne słowa: „człowiek żyjący bezmyślnie w dostatku jest równy bydlętom, które giną”. Bardzo mocne słowa, ale Biblia nigdy nas nie rozpieszcza. Dlaczego? Dlatego, żebym przylgnął do życia prawdziwego, a nie iluzorycznego. I wtedy dopiero ja naprawdę mogę poczuć się bezpiecznie wśród zawieruch tego świata. Jeżeli ja będę blisko Pana Boga, to niestraszny mi będzie żaden sąd, żaden trybunał, nie będę musiał nawet obmyślać swojej linii obrony, ponieważ prawda broni się sama. Warto przypomnieć sobie proces Jezusa, Chrystus rozmawiał podczas tego procesu, gdy ludzie zadawali Mu pytania na serio. W momencie, kiedy podważali istotne wartości, przestał do nich mówić. Przestał rozmawiać z Piłatem, gdy ten powiedział: -”Cóż to jest prawda?”, czyli wątpił, że w ogóle coś takiego, jak prawda, istnieje.

Niczego nie zdołamy ochronić, a jeżeli będziemy się przywiązywali do różnych rzeczy, nawet przywiązywali do ludzi, do tych, których kochamy, ale w taki sposób, że będziemy pokładali w nich nadzieję, jak w Zbawicielu, to kiedyś okrutnie się zawiedziemy… Ale to nie życie jest okrutne, to my sami produkujemy iluzje i później przerzucamy winę na to, że życie nas tak potraktowało. Warto włączyć się w ten nurt Ewangelii i teraz przesycić się słowami Chrystusa, żeby nie ulegać rozczarowaniom. Największy ból zadajemy sobie sami, produkując iluzje.





XXXII niedziela
(J 2,13-25) - Wypędzenie kupców ze świątyni.




/fragm./

Emanuel Kant powiedział, że wolność ludzka nie polega na łamaniu praw, czy odrzucaniu ich, ale polega na znalezieniu takich praw, wewnątrz których człowiek rozkwitnie. I Dekalog, to co mówi Jezus, jest taką drogą kwitnienia człowieka, dochodzenia do swojego człowieczeństwa, do twego obrazu, który Pan Bóg złożył w nasze serca. Jeżeli komuś z nas Dekalog sprawia trudności, albo jeżeli przyjmujemy te dziesięć słów Boga jako zakazy, to sytuacja ta podobna jest do sytuacji trzylatka, który odkrył właśnie wspaniałą możliwość wspinania się na parapet okna na piątym piętrze, a rodzice stanowczo zakazali mu tego. Ten trzylatek mimo, że jeszcze nie zna słowa „wolność” ani jego definicji, czuje, że jego wolność została pogwałcona. My też jesteśmy na etapie rozwoju trzylatka, jeżeli uważamy, że Boże przykazania gwałcą naszą wolność. Musimy dojrzeć. I całe życie mamy na to, żeby dojrzewać.

Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam Jezusa, który wypędza przekupniów ze świątyni. Mam w oczach fantastyczny obraz El Greca, gdzie widać Jezusa, krużganki i ludzi. Pan Jezus jest centralną postacią obrazu. Jego twarz nie wyraża niechęci i nienawiści. Wyraża spokój chirurga, który usuwa raka. Ma w ręku bat, zamachnął się i za chwilę uderzy człowieka z lewej strony. Niektórzy ludzie, którzy się tam kłębią jeszcze tego nie zauważyli, niektórzy zabierają swoje manatki i wynoszą się. Powywracane stoły. Jest jeden jedyny człowiek z prawej strony Jezusa – stary Żyd klęczący, wpatrzony w Jezusa, tak jakby Go adorował w tym akcie wypędzania przekupniów ze świątyni. Obok niego nachyla mu się do ucha inny człowiek, który gestykuluje i jakby go chciał odwieść od tej adoracji, jakby mówił: - Daj spokój, zobacz, co On wyprawia?!

Do czego zmierzam? Ta dzisiejsza Ewangelia mówi nam, że jeżeli chcę dotrzeć do samego siebie, to muszę wpuścić Jezusa do swojego wnętrza, żeby tam zrobił porządek, żeby powywracał stoły i potrzaskał batem, bo inaczej nie dojdę do samego siebie. Inaczej będę niszczył innych ludzi. Nie ma innej drogi. My sami jesteśmy jak dzieci we mgle i nie potrafimy rozeznać, co jest dobre, a co jest złe. Nasze czyny są często brudne, choć nam się wydaje, że są czyste – ta pierwsza intencja. Później, gdy sięgamy pamięcią, okazuje się, że jeszcze są tam jakieś domieszki zła. Tacy jesteśmy i o własnych siłach nie jesteśmy w stanie uporządkować naszego chaotycznego wnętrza. A do czego prowadzi ten chaos? Wystarczy zobaczyć, co się dzieje we współczesnym świecie...

Simone Weil wypowiedziała takie straszne zdanie: - „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. A kto miecz odkłada, ginie na krzyżu”. I w jednym i w drugim wypadku ginie. W pierwszym ginie zostawiając po sobie zgliszcza i tragedię ludzką. W drugim ginie podobnie, jak umarł Jezus.





XXX niedziela zwykła

(Łk 18, 9-14) - modlitwa faryzeusza i celnika.




Warto zwrócić uwagę, kto jest adresatem Jezusowej przypowieści o faryzeuszu i celniku: ” Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść...” Ufali, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili... Czyż każdy z nas, w jakimś tam okresie swojego życia nie może się pod tym podpisać? Ja się podpisuję! Czy nie jest tak, że uważamy się na ogół za ludzi sprawiedliwych, za ludzi dobrych? Bardzo często spotykam się z takim oto przedstawieniem sprawy w konfesjonale: - Ja w zasadzie to nie mam grzechów. Nikogo nie zabiłem, nikomu nic nie ukradłem, niczego złego nie zrobiłem! Naprawdę trzeba być jak faryzeusz, żeby w taki sposób zacząć swoją spowiedź.

Dzisiejsza Ewangelia to nie jest tylko kwestia modlitwy. Faryzeusz i celnik przedstawiają swoje życie, jak oni żyją. I warto zająć się tymi dwoma osobami, ażeby wytropić w sobie szczególnie faryzeusza. Proszę zwrócić uwagę ,w jaki sposób wchodzi do świątyni ten człowiek – wchodzi pochwalić się przed Panem Bogiem tym, co uczynił, a jednocześnie porównać z innymi ludźmi. Czy czasem nie jest tak w naszym życiu, że ciągle się z kimś porównujemy? Szukamy kogoś, kto by był gorszy od nas i zawsze mamy go na podorędziu, aby usprawiedliwić samego siebie, gdy ktoś nam stawia zarzut, że przecież są jeszcze gorsi ode mnie...

A może jest tak, że nawet podziwiamy niektórych za to kim są i co robią, natomiast w momencie kiedy takiemu człowiekowi podwinie się noga... to właśnie, jakie uczucie w nas dominuje? Załóżmy, że znamy kogoś, komu jesteśmy niechętni, a jednocześnie go w jakiś tam sposób podziwiamy – jeśli jestem świadkiem jego klęski, co najpierw ze mnie wychodzi? Czy nie jakaś ciemna zła satysfakcja, że oto ten człowiek tak się pysznił, tak wszystko mu wychodziło... i nagle, proszę: Kara Boża bezpośrednia! Każdy z nas chyba ma w swoim sercu takie odruchy i te odruchy nieustannie trzeba unicestwiać.

Porównywanie się z drugimi ludźmi może być dobre, a może być złe. Jeżeli ja porównuję się z drugim człowiekiem po to, żeby zyskać, żeby zakryć swoje nieprawości, wtedy nic dobrego nie robię. Natomiast mogę się porównywać w tym sensie, że podziwiam, jak Pan Bóg działa w drugim człowieku. My nieustannie mamy takie złudzenie, że to my produkujemy wartości, a to odwrotnie jest: one się we mnie urzeczywistniają, jeżeli ja na to pozwolę. Natomiast jeżeli ja zagarniam je dla siebie, nie jestem twórcą dobra, prawdy i piękna. Święty Paweł Apostoł posunął się w swoich listach aż do takiego stwierdzenia, że Pan Bóg przygotował nam dobre uczynki po to, żebyśmy je wzięli i wypełniali. Tu kłania się przypowieść o talentach, o tych wszystkich ludziach, którzy są świadomi tego, że wszystko co mają i kim są, dostali od Boga i mają za zadanie je pomnożyć. Wspólnym mianownikiem postępowania takich ludzi jest zawołanie: Słudzy nieużyteczni jesteśmy. Skromność i pokora. Natomiast ten jeden, który schował ten talent i postępował tak jak chciał, zasłużył na odrzucenie i potępienie.

Celnik – człowiek, który jest zupełnie świadomy tego, że jest człowiekiem pustym. To nie znaczy, że bezwartościowym, to człowiek, który robi miejsce po to, żeby Pan Bóg w nim działał. Warto czytać listy świętego Pawła, ponieważ on łączył ze sobą i faryzeusza i celnika. W pierwszej fazie swojego życia był takim faryzeuszem – uważał, że prawda należy do niego i rozdawał ciosy innym ludziom w imię przestrzegania prawa. Musiał zostać mocno pokiereszowany przez Pana Boga, żeby dojść do wniosku, że wszystko jest łaską. I ten człowiek nadal pozostał gwałtownikiem, nadal, gdy czyta się jego listy, widać jego niesłychany temperament, ale jednocześnie zmienił się główny nurt jego życia - teraz już wie, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu.

Ile jest w nas celnika, ile faryzeusza? Każdy powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie, ile jest takich sytuacji, że cieszy mnie to, że inni ludzie poniosą klęskę. To jest ostatni dzwonek, aby zająć się swoim wnętrzem, aby rzeczywiście zobaczyć, że wszystko co mam i kim jestem, zawdzięczam Jemu. Nawet zbawienia nie mogę sobie wysłużyć uczynkami. Moje zbawienie jest zależne od wiary w Pana Boga i dopiero stąd mają wypływać moje uczynki. A nie tak jak faryzeusz, który w pewnym sensie kupczy: Pan Bóg jest mu potrzebny jako widz jego tragifarsy jednego aktora. Czy czasem nasze życie nie jest tragifarsą jednego aktora, gdzie rozdajemy nalepki innym ludziom, gdzie chwalimy się nieustannie tym, kim jesteśmy... a tak naprawdę jest to zasłona tej pustki, która każdy w nas posiada?










































Andrzej Hołowaty OP homilie kazania mp3